
Teatr Nowy w Zabrzu
Èric-Emmanuel Schmitt
Dziennik Anny Frank
(Le Journal d’Anne Frank)
Przekład Jan Nowak
Reżyseria Krzysztof Prus
Scenografia Marek Mikulski
Inspicjent, sufler Grażyna Nowosielska
Obsada:
Otto Frank – Jarosław Karpuk
Edith Frank – Jolanta Niestrój-Malisz
Margot Frank – Anna Konieczna / Joanna Gorzała
Herman Van Pels – Marian Wiśniewski
Augusta Van Pels – Danuta Lewandowska
Peter Van Pels – Jakub Piwowarczyk / Maciej Kaczor
Fritz Pfeffer – Grzegorz Cinkowski / Andrzej Kroczyński
Miep Gries – Renata Spinek
Anna Frank – Julia Kuzber / Anna Nowak
Premiera (prapremiera polska) 17 marca 2018
Oglądałam spektakl taty sześć razy.
Jak wywołać w widzu lęk? Sprawić, by jego serce nagle zakołatało szybciej, ręce trochę się spociły, myśli zaczęły być niespokojne? By poczuł się niepewnie? Reżyser „Dziennika Anny Frank” znalazł skuteczny sposób. Wchodząc na scenę, publika prowadzona jest przez zakamarki teatru, wijący się to w prawo, to w lewo ciemny korytarz i wąskie schodki. Klaustrofobicznie, dziwnie. Dobrze, że trwa to tylko chwilę. Następnie zostajemy zaproszeni na scenę, gdzie w kameralnych, wręcz intymnych warunkach, rozegra się ludzki dramat. Reżyser stłoczył wszystkich ośmiu aktorów na niewielkiej przestrzeni. Zamknął ich w geometrycznych formach. I zamknął ich też na dzisiejszą rzeczywistość. Powstał spektakl, który przemawia do widza wprost, nie bawi się w żadne aluzje. Nie potrzebuje. Jego siłą jest opowieść o ludziach, którzy wkrótce zginą. Którzy kiedyś żyli na tej ziemi. Byli naprawdę, a Historia odebrała im to, co najcenniejsze. I tym właśnie – prawdą – zasmuca, przejmuje, wywołuje u odbiorcy emocje. Niczym innym nie musi. Wstrząsająca prawda przebija przez owo potrójne zmyślenie – literackie Anny, dramatyczne Schmitta i teatralne Prusa. Niesamowita w roli Anny jest Anna Nowak, młoda dziewczyna, wyłoniona w drodze castingu. Wspaniałą kreację stworzyła Danuta Lewandowska jako Augusta Van Pels. Aktorka utkała ją ze swoich ironicznych powiedzonek, kłótni z mężem i Anną, strofowania syna, napadów złości, małych dziwactw i generalnie dużego zdziwienia całą tą sytuacją. Zapadająca w pamięć okazała się też rola Renaty Spinek jako Miep, jednocześnie powściągliwa, ale pełna uczuć. Majstersztyk trzech pań. To spektakl, który trzeba zobaczyć.
Marta Odziomek Gazeta Wyborcza Katowice 05.04.2018
Spektakl zachwyca świeżością odczytania, oryginalnością kreacji aktorskiej i niesztampowością rozwiązań scenograficznych. Kameralna scena pozwoliła widzom wcielić się w rolę obserwatorów podglądających poczynania bohaterów. Historię rodziny Franków poznajemy z perspektywy ojca. To on staje się przewodnikiem po świecie przedstawionym. „Ducha czasów” w materię scenariusza tchnęli aktorzy. Każdy z nich wykreował oryginalną, pełnokrwistą postać, jednakże na szczególne uznanie zasługuje postać Anny Frank. Twórcom spektaklu udało się odkryć prawdziwy, nieoszlifowany wprawdzie, diament w postaci Anny Nowak. Młodziutka aktorka zachwyca. Bawi się rolą, zmienia mimikę, moduluje głosem, przeżywa niedole życia w ukryciu, pierwsze rozterki miłosne – zawsze trafiając w punkt! Szczególnie zapada w pamięci finałowa scena, w której Anna znacząco spogląda na swojego ojca, kiwając głową. Wtem Otto wyjmuje z kieszeni pomięte kartki, które wyrwał z dziennika, cenzurując go. Czuje, że jego córka chciałaby, aby jej zapiski ujrzały światło dzienne. „Dziennik Anny Frank” wystawiony na deskach Teatru Nowego to gratka nie tylko dla teatromanów, ale i dla pasjonatów historii. Inteligentne żarty (Sic!), humor słowny, dobre aktorstwo i rekonstrukcja trudnej historii narodu żydowskiego – taki właśnie jest najnowszy spektakl. Nie ma tu zbędnego patosu, epatowania cierpieniem, martyrologii. Zabrzańska realizacja bazuje na humorze słownym. To najmocniejsza strona spektaklu. Krzysztof Prus udowodnił, że nawet najtragiczniejszy etap w dziejach ludzkości można odczytać i przedstawić okraszając dozą humoru, bo dla wielu „innego końca świata nie będzie”.
Magdalena Mikrut-Majeranek Dziennik Teatralny Katowice 20.03.2018
„Dziennik Anny Frank” warto oglądać uważnie. Bo to, co jest jego esencją, okrucieństwo wojny, na scenie właściwie… nie istnieje. I choć w podświadomości bohaterów, tragedia czai się nieustannie, widzów atakuje tylko raz – gdy wchodzą na widownię przez ciemne korytarze i strome schody teatralnego zaplecza. Po tym trudnym do pokonania szlaku, wchodzimy w akcję zgoła zaskakującą. W nieomal familijną opowieść o kłopotach dnia codziennego dwóch rodzin, którym brakuje jedzenia, wody, światła i jakiegokolwiek poczucia bezpieczeństwa, ale które mimo to żyją w miarę normalnie. Spektakl nie epatuje krzykiem, brudem czy uzewnętrznionym strachem. Co nie oznacza, że ci ludzie się nie boją. Istotą sztuki nie jest jednak sam strach, ale to, jak człowiek próbuje się z nim zmierzyć. Wyprzeć z codzienności, obłaskawić milczeniem, lub „zagadywaniem”, jak przetrwać noce, gdy jednak w ciemności dopada ofiarę ze zdwojoną mocą… Z delikatnej, czasem wręcz ukrytej pod pozornym banałem materii Krzysztof Prus tworzy przedstawienie subtelne, ale jednoznaczne. Od początku wiemy, że świat przez nas oglądany nie jest dokumentalnym zapisem. To świat równoległy do rzeczywistego. Na poły prawdziwy, na poły wymyślony przez nastolatkę. Wykreowany na potrzeby jej marzenia – stworzenia powieści. Ów alternatywny świat wydaje się jednak jej krewnym i znajomym balsamem na własne przerażenie. Entuzjastycznie mówi o tym Augusta – świetna w tej roli Danuta Lewandowska – wtedy, gdy groza sytuacji jeszcze do niej nie dociera. Ale i ona i jej współtowarzysze w ukryciu będą się trzymać takiej linii samoobrony do końca. I tylko raz złamie ją, pomagająca im w przetrwaniu Miep, przynosząc wieść o wzmożonych prześladowaniach Żydów. Scena trwa kilka minut, ale Renata Spinek wkłada w nią tyle emocji, że zapamiętam ją na lata. Anna, w interpretacji młodziutkiej Anny Nowak podbija serce widzów spontanicznością. Jej przyspieszone, emocjonalne i fizyczne, dojrzewanie w klaustrofobicznej pułapce życia i śmierci, jest po prostu przejmujące.
Henryka Wach-Malicka Dziennik Zachodni 23.03.2018
Niemal dwie godziny wzruszeń, łez, złości, przerażenia, ale też humoru i dowcipu. Wszystko dzięki świetnej grze, reżyserii Krzysztofa Prusa oraz scenografii Marka Mikulskiego. Bohaterem i dowodzącym akcją ożywionych pamiętników jest ojciec Anny – Otto (w tej roli genialny Jarosław Karpuk), który z czasu powojennego „wchodzi” co jakiś czas z niedowierzaniem w historię i przeżywa ją na nowo, inaczej. W roli (w zależności od dnia) grają wymiennie młode dziewczęta. Nam było dane zobaczyć w akcji Julię Kuzber, która świetnie wpasowała się w zespół. „Dziennik Anny Frank” to rewelacyjne przedstawienie w każdym calu. Nawet dla kogoś, kto czuje mętlik i przesyt dotyczący doniesień o holocauście, antysemityzmie, okupacji, bohaterach wojny, tragedii narodów, poczuje się po obejrzeniu tego spektaklu jak po świetnej terapii i spojrzy na te sprawy spokojnie jeszcze raz.
jak Głos Zabrza i Rudy Śląskiej 22.03.2018
Wyszłam zachwycona spektaklem, ale wręcz zniesmaczona śmiechem publiczności. Naprawdę nie potrafiłam się tam śmiać. Dopiero później przyszła mi do głowy pewna refleksja. Jesteśmy bombardowani tragicznymi obrazami wojny, zdjęciami z Auschwitz czy innych obozów zagłady. Słyszymy o nieludzkim traktowaniu, o mordzie, torturach, śmierci. To wszystko prawda i nie należy o tym zapominać – i tę funkcję pełnił początek i koniec spektaklu. Zapominamy jednak, że ci wszyscy ukrywający się ludzie mieli jakąś codzienność. Dzieci, zmuszane do i tak zbyt szybkiego dorastania, przecież inaczej patrzyły na świat, nie wszystko rozumiejąc, a o części rzeczy zatajanych przez rodziców po prostu nie wiedząc. Oni wszyscy żyli z dnia na dzień; oczywiście, towarzyszył im ból, czy zwyczajne niedogodności, ale przecież w każdym z nich była tęsknota za normalnością, za śmiechem! Sądzę, że mimo wszystko ten śmiech widowni był potrzebny. Ten śmiech miał podkreślić tragizm.
Marta Szybiak Mosty 25.05.2018
Koniecznie zobaczcie. Grają fantastycznie – powiadam Wam – rewelacja. Reżyseria Krzysztofa Prusa to prostota pełna finezji, zrozumienie słowa i jego znaczeń – wszystkich. Aktorzy cierpieli najprawdopodobniej podczas prób, bo Prus przekonał ich sobie tylko znanymi argumentami do konsekwentnej dyscypliny, do harmonii statyki z dynamiką w klatce scenografii zespolonej ze światłem mistrzów flamandzkich, których to mistrzów Prus wręcz cytuje. Nic z patetyczności, sama arcymistrzowska prostota.
Aleksander Lubina Wachtyrz.eu 2.06.18