Czym były powstania śląskie? Czy rzeczywiście decydującą w nich siłę stanowili wyszkoleni żołnierze z Niemiec, jak do niedawna gremialnie twierdzili polscy historycy? A może zainspirował je rząd rodzącej się Rzeczpospolitej, która na sporne terytoria przysłała swoje zakonspirowane wojska, jak zdarza się twierdzić historykom niemieckim?

Patrząc na stare fotografie, gdzie zgrupowani po obu stronach frontu licho uzbrojeni cywile różnią się od siebie co najwyżej opaską na ramieniu, za to z jednaką dumą prezentują dwa rowery i jeden karabin maszynowy przypadający na trzydziestoosobowy oddział, trudno uwierzyć w którąś z obowiązujących po obu stronach Łaby wykładni. Z tych zdjęć wynika inny wniosek: coś, co zwykliśmy nazywać powstaniami, było w istocie domową wojną, której front przebiegał pomiędzy sąsiednimi wioskami, nierzadko przez środek wsi, a nawet środek rodzinnego stołu.

Jest niewątpliwym dramatem, że każda ze stron konfliktu poniosła klęskę, lecz prawdziwą tragedią fakt, że ten konflikt w ogóle zaistniał, że nie dało się go rozwiązać w sposób pokojowy, że doszło do walki i niepodzielny organizm, jakim był dotąd Śląsk, uległ podziałowi. Tragicznym jest, że ta sama siła rosnącej samoświadomości, która rozbudziła poczucie narodowe Ślązaków – czy to polskie czy niemieckie – zniszczyła zarazem nasze poczucie wspólnoty.

Opowiedzieć o śląskiej wojnie z perspektywy tych, którzy stracili w niej życie, ma na celu uzyskanie dystansu nieodzownego wobec nieuchronnego i wspólnego wszystkim doświadczenia śmierci. Pozwala zapomnieć o doraźnych racjach pozornych zwycięzców i pokonanych, daje natomiast szansę przyjrzenia się motywacjom ludzi, którzy znaleźli się po obu stronach konfliktu. Zresztą czy motywacje te nie były po obu stronach podobne? Uciec od nędzy, jaką przyniosły pokonane w światowej wojnie Niemcy… albo nie dać się biedzie, jaką mogła przynieść uwikłana w bolszewicką wojnę Polska. Bo o co więcej mogli walczyć Ślązacy? O Ojczyznę? Niewielu spośród Ślązaków rozumiało to abstrakcyjne pojęcie. Co innego Heimat, ta ziemia, gdzie leżą groby bliskich, ten język, w którym uczono dzieci modlitwy. A skoro nie Ojczyzna, to co mogło było ważne? Wiara, praca, umiłowanie porządku… A jednak u Arki Bożka, chłopskiego syna, który pasał krowy, czytając Krzyżaków (rzecz znamienna: po niemiecku), zwyciężyło przekonanie, że jest Polakiem. Zatem liczą się także marzenia, liczą się także legendy. Choć legendy też bywają wspólne, polskie i niemieckie – jak ta o śpiących rycerzach, do których teraz, po śmierci, podobni są nasi bohaterowie…

Wszystkie wykorzystane w scenariuszu spektaklu wypowiedzi powinny być autentyczne. To nie jest bynajmniej takie proste: wśród natłoku koszmarnych czytanek fabrykowanych masowo przez osiemdziesiąt siedem lat z okazji dwustu pięćdziesięciu ośmiu rocznic trzech zrywów śląskich trudno znaleźć opowieść powstańca, która byłaby wiarygodna. Zamanipulowano tymi ludźmi. Karmieni krupniokiem propagandy, poklepywani po orderowych klapach uwierzyli we własne münchausenady i już nie wiedzieli, kim są, nie wiedzieli, kim byli. A może wtedy też tak do końca jeszcze nie wiedzieli? Może nie mogli wiedzieć, kim są, bo dopiero się stawali? Może dopiero w opozycji do czegoś coś staje się czymś i rację ma Wojciech Korfanty, dziękując prześladującym go hakatystycznym nauczycielom, bo to dzięki nim stał się Polakiem? Lecz Korfanty wiedział, kim jest, bo chodził do szkół, a chodził do szkół, bo na zdolne dziecko zwrócił uwagę pewien nauczyciel, rzecz znamienna: Niemiec. To, kim się stajemy, zawdzięczamy tym, z którymi przyjdzie nam walczyć.

A ci, którzy do szkół nie chodzili – kim byli, zanim podjęli walkę? Próbując tamtych ludzi zrozumieć, należy poszukać w ich wspomnieniach nie tego, co już jest, ale co dopiero się staje lub przestaje być; nie tego, co okrzepło, lecz tego, co rodzi się albo umiera. Bo może oni, choć umarli, dalej nie rozumieją, co wydarzyło się przed laty? Bo wraz z nimi umarła pamięć.

– Zacieranie polskich nazwisk na grobach w III Rzeszy,
– zakaz modlenia się po polsku,
– germanizacja nazwisk,
– budowa niemieckiego mauzoleum na Górze św. Anny: przemiana miejsca spoczynku w Bogu w obiekt kultu narodowego;

i w drugą stronę:

– zacieranie niemieckich nazwisk na grobach w latach 40. i 50.,
– zakaz modlenia się po niemiecku,
– spolszczanie nazwisk,
– wysadzenie w powietrze mauzoleum na Górze św. Anny wraz z prochami niemieckich bojowników; budowa nowego, pompatycznego pomnika.

Wciąż zabijana pamięć, trudno żeby nie umarła. Pewnie stąd bierze się kryzys tożsamości Ślązaków.

Góra św. Anny to dla Ślązaka wyjątkowe i święte miejsce. Kiedyś w tym miejscu chciano zaszczepić kult św. Jerzego, lecz patron rycerzy nie znalazł zrozumienia u wiernych. A św. Anna – od razu. Może dlatego, ponieważ była matką – matką matki Jezusa. Teraz jest patronką wdów.

Nad polem bitwy góruje klasztor, cel pielgrzymek. Wokół klasztoru wybudowano kalwarię. Z tą kalwarią wiąże się podobno pewien obyczaj, mający źródło w kulturze starszej niż chrześcijaństwo. Otóż na ścianach kaplic pielgrzymi wypisują swoje imiona i nazwiska. Wierzą, że jeśli do następnych odwiedzin nikt ich nie zmaże, wieść będą szczęśliwe i zdrowe życie…

Okoliczni mieszkańcy twierdzą, że burze omijają Górę św. Anny. Czyżby więc słynna bitwa w III powstaniu była pierwszą burzą, jaka nawiedziła to miejsce, początkiem końca świętości?