Bohater Wódki z rumem czuje się przeważnie źle:

– budząc się (pierwsza rzecz, jaką pamiętam po obudzeniu się, to koszmarne uczucie jakbym spadał w dół klifu (…) jakby ktoś dał mi kopa w jaja)
– wstając z łóżka (nie będę nawet próbował opisać w jakim byłem stanie. Każdy najmniejszy ruch stanowił wysiłek)
– przy śniadaniu (zjadłem ociekające tłuszczem sadzone jajko, poszedłem na górę, odkręciłem prysznic i zerzygałem się do klozetu)
– w pracy (zacząłem odliczać minuty, przychodzić później, wychodzić wcześniej i, co najważniejsze, coraz więcej pić)
– w domu (Maria, moja żona, i ja, ciągle się ostatnio kłócimy)
– z wizytą u kolegów (w domu, który jest największym chlewem jaki świat oglądał)
– na ulicy (upadłem w coś mokrego. Moje rzygi)
– w autobusie (siadłem obok jednej grubej baby i wiedziałem już, że muszę się napić)
– w taksówce (musieliśmy prosić taksówkarza, żeby się zatrzymał, bo zachciało mi się rzygać)
– na koncercie (przez pierwsze pół godziny było nawet fajnie, ale szybko się opatrzyli i zrobiło się nudno)
– w kolejce do baru (dostałem swoją wódkę z rumem po dziesięciu minutach przepychania się z pedałami i kurami domowymi)
– patrząc na studentów (faceci wyglądali jak filmowa bohema; dziewczyny, jak stado nadziarganych szympansic)
– rozmawiając z nimi (byłem tak samo inteligentny jak te dupki. Tyle, że na żaden temat jakoś nie miałem zdania)
– w towarzystwie niepijących (wydało mi się to nienormalne)
– w towarzystwie pijących (nie chciało mi się gadać)
– i ogólnie wszystkich (wydaje mi się, że nienawidzę całego rodzaju ludzkiego)
– nawet jeśli są ukochanymi kobietami (siadła mi na kolanach i zaczęła mnie całować, ale na to też nie miałem ochoty)
– które zapraszają nas do siebie (ciemny dom, śmierdziało stęchlizną. Czułem się jak intruz)
– i budzimy się przy nich rano (pomyślałem sobie jaka z niej skończona dziwka, żeby przyprowadzać do łóżka kompletnie obcego faceta)
– myśląc o telefonie do żony (za bardzo było mi wstyd. Za bardzo czułem się winny)
– myśląc o dzieciach (mało nie pękło mi serce)
– i w ogóle myśląc (zacząłem się zastanawiać, uznałem więc, że czas się zmyć)
– lub patrząc w lustro (spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Wyglądałem jakbym nie żył. Jakby ktoś pobił mnie na śmierć).

Czasem czuje się dobrze, ale wymaga to takiego miejsca jak:

– pub Stag’s head (zamówiliśmy po piwie i było wesoło)
– pub u Norsemana (walnęliśmy sobie po cztery na łba i wiedziałem, że weekend będzie w pytę)
– pub Flowing Tide (piwo złagodziło palenie whiskey. Poczułem jak wraca mi energia)
– pub Dollymount (olbrzymi hangar. Pić-nie-umierać)

W pubie bywa prawie szczęśliwy:

– marząc o nowej pracy, coraz to innej (we trzech założymy jakiś interes)
– nowej kobiecie (wziąłem łyka i poczułem jakby poraził mnie prąd. Siedziałem obok Miss Danii)
– a nawet zwykłym spacerze (pomyślałem, że chciałbym znaleźć się na samym końcu półwyspu i stamtąd popatrzeć na Dublin. Pomyślałem, że chciałbym cofnąć czas parę lat wstecz i mądrze zaplanować swoje życie, zamiast biernie iść z prądem. Wypiłem jeszcze jedno piwo. Tego mi było trzeba. Poczułem się znacznie lepiej.)

Więc o czym jest ta sztuka?

– O marzeniach…